czwartek, 24 maja 2012

~1~


Właśnie idę sobie spokojnie uliczką, na której prawie nie było żadnych ludzi. Oczywiście, że nie przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie wstaje o 7 rano, żeby pójść do szkoły. Tak, tak dziś pierwszy dzień szkoły po wakacjach.
Powiedzcie mi, kto wymyślił to dziadostwo? Powinni go zamknąć za zbrodnie przeciw ludzkości. Pierwszy dzień szkoły nie powinien w ogóle istnieć i tyle.
Marudzę?
A skąd.
Zdaje wam się.
Po prostu jak pomyśle o moich „kochanych” nauczycielach i mojej „ulubionej” klasie to aż mi się nie chce wracać. Wiecie szkoła to nie dla mnie.
-Siema Yuki- Spojrzałem na mojego przyjaciela, który już z daleka się do mnie wydzierał.
-Siemka Lukas nie musisz się wydzierać wiesz? – Lukas, mój najlepszy kumpel. W sumie to jedyny. Jakoś reszta za mną nie przepada, zresztą ze wzajemnością.
No wiecie Luca jest jednym z najlepszych sportowców w naszej budzie. Dziewczyny za nim szaleją, a nie jeden ziomek chciałby mieć go za kumpla. A tu proszę zadaje się z takim nikim jak ja. Ale jakoś jemu to nie przeszkadza. Więc czemu mi miałoby przeszkadza? Odpowiedz?
Nie przeszkadza.
-A ty, co taki nie w humorze chłopie? Niewyspany czy znowu jakieś problemy rodzinne?-
-Problemy rodzinne to ja mam zawsze- Dobra, nie poruszajmy tego tematu. Nie będę was zamulać ckliwymi temacikami.
-Też fakt-
-Stary a ty, co masz taki dobry humor? Przecież jest początek roku, od kiedy ty się niby cieszysz na rozpoczęcie szkoły, co?-
-Nie cieszę, ale wiesz wreszcie zobaczę Tami. Rozumiesz to? Wyjechała na całe wakacje i widziałem ją tylko 2 razy. Dwa razy!- A tak Tamara miłość mojego kumpla. Zakochał się w niej już w podstawówce.
-Och tak to naprawdę straaaaszne- Wywróciłem ironicznie oczami, kwitując inteligentnie jego wielki zapał. Ach ci zakochani tylko miłostki im w głowie. Mnie jakoś laski nie kręcą. Serio powiedzcie, że jestem dziwny, ale nie wiem, co oni wszyscy widzą w tych przykrótkich, różowych spódniczkach?
-Yuki chodź ze mną do sklepu mam ochotę na cole-
-Jasne-
Co z tego, że za 5 minut zaczynają się lekcje? Czy my kiedykolwiek się tym przejmowaliśmy? Otóż nie, nigdy. Więc i tym razem mając spóźnienie głęboko w poważaniu po prostu poszedłem za przyjacielem do naszego ulubionego sklepu. Złapaliśmy dwie puszki i podeszliśmy do kasy. Stary Bob już z daleka nas zauważył i zaczął się do nas szczerzyć swoją nową protezą. Staruszek dobrze nas zna. Nie raz krył nas przed nauczycielami gdy zwiewaliśmy na wagary.
-Cześć chłopcy. Co tam słychać u was? Znowu wagarujecie? I to w pierwszy dzień szkoły? Chociaż raz moglibyście przyjść punktualnie. Morzę by wam punkty podskoczyły- Stary Bob uśmiechnął się do nas porozumiewawczo. Jego stała gadki moralizujące w stylu no, chociaż raz moglibyście... Och dajcie spokój. To, że raz przyjdziemy punktualnie, niby znaczy, że będziemy lepiej traktowani? Taaa jasne już widzę jak stara Peterson rezygnuje ze swoich docinków pod naszym adresem.
-Daj spokój Bob, przecież wiesz, że i tak żaden nauczyciel nas nie lubi. No dobra Jeferson nie zwraca na nas uwagi, więc to tak jakby nas lubił, ale co z tego?- I tu muszę się zgodzić z moim przyjacielem. Żaden nauczyciel nas nie lubił. Dlaczego? No cóż bardzo efektownie umilamy im życie. Ale widać oni nie potrafią tego należycie docenić. Wolą tą swoją nudną rzeczywistość.
-No nic chłopaki i tak macie już 5 minut spóźnienia-
-No dokładnie dobra my spadamy już Bob- Lukas pożegnał się ze sprzedawcą a ja tylko skinąłem ręką na obchodne.
Nie miałem dzisiaj humoru naprawdę. Miałem gdzieś, co powiedzą nauczyciele. Pewnie jak zwykle dostaniemy opierdziel.
-Stary to jak, wracamy w ogóle na pierwszą lekcje?-
-Nie wiem a co pierwsze?-
-Chemia. O kurde stary musimy iść, będzie jazda-
-Czemu niby?- Popatrzyłem na niego jak na stwora nie z tego świata, a od kiedy niby on jest entuzjastą chemii?
-Słuchaj przecież Piterson poszedł na emeryturę w tamtym roku. To znaczy, że mamy nowego chemika. Czaisz to?- A no tak jak wspominałem o umilaniu życia nauczycielom? To właśnie jakoś najlepiej nam to wychodziło właśnie w wypadku Pitersona. W końcu biedak poszedł na emeryturę. Na pożegnanie zaczął na nas krzyczeć, że jak kiedyś zobaczy któregoś z nas pod swoim domem to psami poszczuje. Uroczy człowiek prawda?
-Nie bardzo. Co w tym niby takiego fajnego? Kolejny stary maruda- Chociaż możliwość podokuczania mu była całkiem obiecująca, to jakoś nie chciało mi się.
-No pewnie tak, ale słuchaj przecież musimy przywitać naszego psorka. No, co ty nie daj się prosić-
-Chcesz wkurzyć go już pierwszego dnia? No dobra wchodzę w to –A co tam w końcu i tak byśmy to zrobili.
-Tak myślałem-
Żwawym krokiem poszliśmy w stronę naszej starej, szarej budy. Nie wiem właściwie, co niby jest takiego wspaniałego w niej, że połowa okolicznych dzieciaków uczy się tutaj. Szare mury, okna stare. W niektórych zostały nawet kraty. Ten budynek stoi tu od czasów przedwojennych. I że co? Niby kawał historii? Ta jasne, stary rozsypujący się grat i tyle.
Weszliśmy do szkolnego holu i zaraz skręciliśmy do tablicy ogłoszeń.
-To gdzie mamy tą chemię?-
Spojrzałem jakoś średnio przekonany na plan lekcji. W sumie nie chciało mi się nawet wykręcać numerów, ale wiecie trzeba powiedzieć „dzieleń dobry” nowemu nauczycielowi no nie? Jak to tak bez przywitania? Jeszcze by wyszło, że jesteśmy niby nie kulturalni czy coś.
-2C...2C...mam ... sala numer 22-
-no to dajemy-
Cholera, czemu akurat tam? Tak się składa, że ta sala jest w prawym skrzydle szkoły, co znaczą... daleko od wejścia. No wiecie szkoła jest podzielona na skrzydła i w dodatku ma 3 piętra. A najlepsze jest to, że wchodząc przez jedne drzwi masz korytarz z 4 kolejnymi drzwiami. Tak, tak uroczy widok, szczególnie jak jesteście spóźnieni na sprawdzian i nie wiecie gdzie macie tą cholerną lekcje.
Wierzcie mi jak ktoś jest tu pierwszy raz to naprawdę można się zgubić. Tak jak ja w pierwszej klasie. I wtedy pojawił się mój cudowny wybawca Lukas. I od tego czasu jesteśmy najlepszymi kumplami. Ach te wspomnienia.
Wierzcie mi chodzenie po całej masie schodów najpierw w górę potem w dół a potem jeszcze przez długie korytarze jest męczące. Szczególnie rano bez kawy, bez sił i bez najmniejszych chęci do życia. No cóż żyć nie umierać jak to mówią.
Jakimś cudem wreszcie doszliśmy do klasy z numerkiem 22 na drzwiach.
-To co, otwieramy?-
-No dobra to wchodzę. Zapukać?-
-A wal pukanie, co my dobrze wychowani jesteśmy czy co?-
Więc tak jak przyjaciel doradził olałem pukanie i po prostu nacisnąłem klamkę, która ustąpiła z donośnym szczękiem. Ach te nasze cudowne stare ruiny. Otworzyłem drzwi na oścież i aż mnie wmurowało.
Przez chwilę nie wiedziałem czy mam jakieś zwidy czy co? Może ja pomyliłem klasy? Po pierwsze w klasie panowała istna grobowa cisza. I w ogóle powietrze było jakieś gęste. Wierzcie mi takie coś w naszej klasie to naprawdę nowość. Normalnie to trzeba nas przekrzykiwać. A i tak każdy robi, co chce, jak chce i robimy ogólny rozpiernicz klasy.
Ale powiem wam jedno...
Mojego zdziwienia i głębokiego szoku niemal przedzawałowego, jakiego doznałem, gdy zobaczyłem naszego nowego chemika, to nawet ja nie potrafię opisać. Przede mną stoi młody, niesamowicie przystojny facet. Lekko przydługie blond włosy, dosłownie lśnią w promieniach jesiennego, słońca. Koleś wygląda jak jeden z tych modeli na okładkach czasopism.
Spojrzał w naszą stronę swoimi oliwkowymi oczami. Naprawdę piękne oczy, bardzo piękne i pewnie zachwycałbym się nimi jeszcze dobre kilka minut. Szkoda tylko, że patrzą w naszą stronę w taki sposób, że można by zamrozić całą Antarktydę. Jego wyraz twarzy był bardzo podobny. Surowy, władczy, aż emanował pewnością siebie. Za to my wprost przeciwnie.
-Witam panowie... spóźnieni pierwszego dnia, cóż za niefart...wasze nazwiska? -Aż mnie wmurowało w ziemię. Po prostu gapiłem się na niego jak ostatni kretyn. Jego głos był równie pewny siebie i władczy jak cała ta jego cholernie paraliżująca postawa. Poczułem zimny dreszcz na karku.
Otworzyłem usta by się przedstawić, ale nie byłem w stanie nic siebie wykrztusić. W gardle miałem jedną wielką gulę. Ten koleś miał w sobie coś takiego, że aż zacząłem lekko drżeć. Na szczęście Lukas chyba nie był tak zszokowany, albo tak szybko się otrząsnął, bo zaraz bez najmniejszego skrępowania przedstawił się.
-Lucas Fellton- mężczyzna uśmiechną się pogardliwie do mojego przyjaciela i spojrzał wprost na mnie. I znowu po prostu się gapiłem. A on się na mnie patrzył, tym zabójczym spojrzeniem.
-Yuki weź się w garść- Luca szturchnął mnie delikatnie bym wreszcie coś powiedział. A ja mimo to ciągle stałem jak ten kołek. Blondyn patrzył na mnie dalej, aż w końcu uniósł brwi ze zniecierpliwieniem.
-Pana nazwisko?-
-Y...y...u...ki... mu...yukimu...r...a- Zielonooki zmarszczył brwi chyba nie rozumiejąc nic z mojego bełkotu. Szczerze sam bym nie zrozumiał. Ja się jąkam, rozumiecie to. Jąkam się! Ja! Do cholery!
-On nazywa się Yukimura Satomi- Dzięki ci boże, że mam tak dobrego przyjaciela.
-No dobrze...przyjaciel ma problemy z mówieniem mam rozumieć? Nie ważne. Panowie Shirosaka i Satomi. Osławiona parka naszej szkoły. Cóż to niemal zaszczyt poznać. Pan Pitson opowiadał mi, co nieco o was i waszych hmmm... zainteresowaniach- Co on nie powie? Tylko, czemu mam wrażenie, że każde jego słowo wypowiedziane do nas brzmiało jak dobry żart albo kpina? A może tak właśnie miało być?
-Powiem to prosto i wyraźnie panowie tak byście zrozumieli. Nie życzę sobie spóźniania się na lekcje, zrozumiano? Ani przeszkadzania, ani przeżuwania mlaskania czy co tam macie w zwyczaju jeszcze robić. A teraz proszę zająć swoje miejsca i zamknąć buzie. Mam nadzieje, że będzie nam się dobrze pracowało-
-Tak jest proszę pana- Luca jednak miał łeb na karku. Złapał mnie za ramię i szarpnął moje zwłoki w stronę naszej ławki. Rzecz jasna na samym końcu klasy. Ja jakoś wciąż nie byłem w stanie normalnie się poruszać.
-No dobrze a więc powtórzę to jeszcze raz dla naszych spóźnialskich. Mam na imię Mizuki Shin. W tym roku będę prowadził z wami chemię. A przynajmniej taki mam zamiar. Mam nadzieje że weźmiecie sobie do serca moje ostrzeżenia  bo nie mam zamiaru ani troche wam popuszczać tylko dlatego że jestem nowym nauczycielem. Tak więć  proszę być  gotowym bo nie znacie dnia ani godziny kiedy każę wam coś napisać. Mam nadzieję że dobrze się rozumiemy- Bożę to jest terrorysta. Naprawdę  terrorysta. CO TO JEST? JAKIŚ PIEPRZONY OBÓZ KARNY CZY CO?
Dopiero teraz spojrzałem na resztę klasy. Wszyscy byli jacyś bladzi i miny mieli jakby siedzieli na stypie. Nawet Shi, wieczny optymista i żartowniś siedział prosty jak struna gapiąc się w tablicę. Nikt nawet nie drgnął jakby się bali, że zaraz ktoś wyskoczy na nich. Totalna masakra czuje się jak w jakimś obozie karnym. Czy ja dobrze trafiłem? To na pewno moja szkoła? Czy więzienie?
Do końca lekcji siedziałem cicho jak jeszcze nigdy. Zresztą cała klasa chyba postanowiła przyjąć tą taktykę. Blondyn do końca lekcji z diabelnie poważną miną tłumaczył nam jak teraz będą wyglądać nasze lekcje. Szczerze to jakoś sprawdzian i co najmniej 3 niezapowiedziane kartkówki w miesiącu nie napawają mnie optymizmem. Już widzę, jaka lekcja będzie największą udręką.
Coś czuje, że nie przeżyje tego roku.
Będzie niebezpiecznie.
Oj tak, to na pewno.
Czuje, że od teraz już nic nie będzie takie samo.
CDN...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz