Właśnie idę sobie spokojnie uliczką,
na której prawie nie było żadnych ludzi. Oczywiście, że nie przecież nikt przy
zdrowych zmysłach nie wstaje o 7 rano, żeby pójść do szkoły. Tak, tak dziś
pierwszy dzień szkoły po wakacjach.
Powiedzcie mi, kto wymyślił to
dziadostwo? Powinni go zamknąć za zbrodnie przeciw ludzkości. Pierwszy dzień
szkoły nie powinien w ogóle istnieć i tyle.
Marudzę?
A skąd.
Zdaje wam się.
Po prostu jak pomyśle o moich
„kochanych” nauczycielach i mojej „ulubionej” klasie to aż mi się nie chce
wracać. Wiecie szkoła to nie dla mnie.
-Siema Yuki- Spojrzałem na
mojego przyjaciela, który już z daleka się do mnie wydzierał.
-Siemka Lukas nie musisz się
wydzierać wiesz? – Lukas, mój najlepszy kumpel. W sumie to jedyny. Jakoś reszta
za mną nie przepada, zresztą ze wzajemnością.
No wiecie Luca jest jednym z
najlepszych sportowców w naszej budzie. Dziewczyny za nim szaleją, a nie jeden
ziomek chciałby mieć go za kumpla. A tu proszę zadaje się z takim nikim jak ja.
Ale jakoś jemu to nie przeszkadza. Więc czemu mi miałoby przeszkadza?
Odpowiedz?
Nie przeszkadza.
-A ty, co taki nie w humorze chłopie?
Niewyspany czy znowu jakieś problemy rodzinne?-
-Problemy rodzinne to ja mam
zawsze- Dobra, nie poruszajmy tego tematu. Nie będę was zamulać ckliwymi
temacikami.
-Też fakt-
-Stary a ty, co masz taki dobry
humor? Przecież jest początek roku, od kiedy ty się niby cieszysz na
rozpoczęcie szkoły, co?-
-Nie cieszę, ale wiesz wreszcie
zobaczę Tami. Rozumiesz to? Wyjechała na całe wakacje i widziałem ją tylko 2
razy. Dwa razy!- A tak Tamara miłość mojego kumpla. Zakochał się w niej już w
podstawówce.
-Och tak to naprawdę straaaaszne-
Wywróciłem ironicznie oczami, kwitując inteligentnie jego wielki zapał. Ach ci
zakochani tylko miłostki im w głowie. Mnie jakoś laski nie kręcą. Serio powiedzcie,
że jestem dziwny, ale nie wiem, co oni wszyscy widzą w tych przykrótkich,
różowych spódniczkach?
-Yuki chodź ze mną do sklepu
mam ochotę na cole-
-Jasne-
Co z tego, że za 5 minut
zaczynają się lekcje? Czy my kiedykolwiek się tym przejmowaliśmy? Otóż nie,
nigdy. Więc i tym razem mając spóźnienie głęboko w poważaniu po prostu
poszedłem za przyjacielem do naszego ulubionego sklepu. Złapaliśmy dwie puszki i
podeszliśmy do kasy. Stary Bob już z daleka nas zauważył i zaczął się do nas
szczerzyć swoją nową protezą. Staruszek dobrze nas zna. Nie raz krył nas przed
nauczycielami gdy zwiewaliśmy na wagary.
-Cześć chłopcy. Co tam słychać
u was? Znowu wagarujecie? I to w pierwszy dzień szkoły? Chociaż raz moglibyście
przyjść punktualnie. Morzę by wam punkty podskoczyły- Stary Bob uśmiechnął się
do nas porozumiewawczo. Jego stała gadki moralizujące w stylu no, chociaż raz
moglibyście... Och dajcie spokój. To, że raz przyjdziemy punktualnie, niby znaczy,
że będziemy lepiej traktowani? Taaa jasne już widzę jak stara Peterson
rezygnuje ze swoich docinków pod naszym adresem.
-Daj spokój Bob, przecież wiesz,
że i tak żaden nauczyciel nas nie lubi. No dobra Jeferson nie zwraca na nas uwagi,
więc to tak jakby nas lubił, ale co z tego?- I tu muszę się zgodzić z moim
przyjacielem. Żaden nauczyciel nas nie lubił. Dlaczego? No cóż bardzo
efektownie umilamy im życie. Ale widać oni nie potrafią tego należycie docenić.
Wolą tą swoją nudną rzeczywistość.
-No nic chłopaki i tak macie
już 5 minut spóźnienia-
-No dokładnie dobra my spadamy już
Bob- Lukas pożegnał się ze sprzedawcą a ja tylko skinąłem ręką na obchodne.
Nie miałem dzisiaj humoru
naprawdę. Miałem gdzieś, co powiedzą nauczyciele. Pewnie jak zwykle dostaniemy
opierdziel.
-Stary to jak, wracamy w ogóle
na pierwszą lekcje?-
-Nie wiem a co pierwsze?-
-Chemia. O kurde stary musimy
iść, będzie jazda-
-Czemu niby?- Popatrzyłem na
niego jak na stwora nie z tego świata, a od kiedy niby on jest entuzjastą
chemii?
-Słuchaj przecież Piterson
poszedł na emeryturę w tamtym roku. To znaczy, że mamy nowego chemika. Czaisz
to?- A no tak jak wspominałem o umilaniu życia nauczycielom? To właśnie jakoś
najlepiej nam to wychodziło właśnie w wypadku Pitersona. W końcu biedak poszedł
na emeryturę. Na pożegnanie zaczął na nas krzyczeć, że jak kiedyś zobaczy
któregoś z nas pod swoim domem to psami poszczuje. Uroczy człowiek prawda?
-Nie bardzo. Co w tym niby
takiego fajnego? Kolejny stary maruda- Chociaż możliwość podokuczania mu była
całkiem obiecująca, to jakoś nie chciało mi się.
-No pewnie tak, ale słuchaj
przecież musimy przywitać naszego psorka. No, co ty nie daj się prosić-
-Chcesz wkurzyć go już
pierwszego dnia? No dobra wchodzę w to –A co tam w końcu i tak byśmy to
zrobili.
-Tak myślałem-
Żwawym krokiem poszliśmy w stronę
naszej starej, szarej budy. Nie wiem właściwie, co niby jest takiego wspaniałego
w niej, że połowa okolicznych dzieciaków uczy się tutaj. Szare mury, okna
stare. W niektórych zostały nawet kraty. Ten budynek stoi tu od czasów przedwojennych.
I że co? Niby kawał historii? Ta jasne, stary rozsypujący się grat i tyle.
Weszliśmy do szkolnego holu i
zaraz skręciliśmy do tablicy ogłoszeń.
-To gdzie mamy tą chemię?-
Spojrzałem jakoś średnio
przekonany na plan lekcji. W sumie nie chciało mi się nawet wykręcać numerów,
ale wiecie trzeba powiedzieć „dzieleń dobry” nowemu nauczycielowi no nie? Jak
to tak bez przywitania? Jeszcze by wyszło, że jesteśmy niby nie kulturalni czy
coś.
-2C...2C...mam ... sala numer
22-
-no to dajemy-
Cholera, czemu akurat tam? Tak
się składa, że ta sala jest w prawym skrzydle szkoły, co znaczą... daleko od
wejścia. No wiecie szkoła jest podzielona na skrzydła i w dodatku ma 3 piętra. A
najlepsze jest to, że wchodząc przez jedne drzwi masz korytarz z 4 kolejnymi
drzwiami. Tak, tak uroczy widok, szczególnie jak jesteście spóźnieni na
sprawdzian i nie wiecie gdzie macie tą cholerną lekcje.
Wierzcie mi jak ktoś jest tu
pierwszy raz to naprawdę można się zgubić. Tak jak ja w pierwszej klasie. I
wtedy pojawił się mój cudowny wybawca Lukas. I od tego czasu jesteśmy
najlepszymi kumplami. Ach te wspomnienia.
Wierzcie mi chodzenie po całej
masie schodów najpierw w górę potem w dół a potem jeszcze przez długie
korytarze jest męczące. Szczególnie rano bez kawy, bez sił i bez najmniejszych
chęci do życia. No cóż żyć nie umierać jak to mówią.
Jakimś cudem wreszcie doszliśmy
do klasy z numerkiem 22 na drzwiach.
-To co, otwieramy?-
-No dobra to wchodzę. Zapukać?-
-A wal pukanie, co my dobrze
wychowani jesteśmy czy co?-
Więc tak jak przyjaciel
doradził olałem pukanie i po prostu nacisnąłem klamkę, która ustąpiła z
donośnym szczękiem. Ach te nasze cudowne stare ruiny. Otworzyłem drzwi na
oścież i aż mnie wmurowało.
Przez chwilę nie wiedziałem czy
mam jakieś zwidy czy co? Może ja pomyliłem klasy? Po pierwsze w klasie panowała
istna grobowa cisza. I w ogóle powietrze było jakieś gęste. Wierzcie mi takie
coś w naszej klasie to naprawdę nowość. Normalnie to trzeba nas przekrzykiwać.
A i tak każdy robi, co chce, jak chce i robimy ogólny rozpiernicz klasy.
Ale powiem wam jedno...
Mojego zdziwienia i głębokiego
szoku niemal przedzawałowego, jakiego doznałem, gdy zobaczyłem naszego nowego
chemika, to nawet ja nie potrafię opisać. Przede mną stoi młody, niesamowicie
przystojny facet. Lekko przydługie blond włosy, dosłownie lśnią w promieniach jesiennego,
słońca. Koleś wygląda jak jeden z tych modeli na okładkach czasopism.
Spojrzał w naszą stronę swoimi
oliwkowymi oczami. Naprawdę piękne oczy, bardzo piękne i pewnie zachwycałbym
się nimi jeszcze dobre kilka minut. Szkoda tylko, że patrzą w naszą stronę w
taki sposób, że można by zamrozić całą Antarktydę. Jego wyraz twarzy był bardzo
podobny. Surowy, władczy, aż emanował pewnością siebie. Za to my wprost
przeciwnie.
-Witam panowie... spóźnieni
pierwszego dnia, cóż za niefart...wasze nazwiska? -Aż mnie wmurowało w ziemię.
Po prostu gapiłem się na niego jak ostatni kretyn. Jego głos był równie pewny
siebie i władczy jak cała ta jego cholernie paraliżująca postawa. Poczułem
zimny dreszcz na karku.
Otworzyłem usta by się
przedstawić, ale nie byłem w stanie nic siebie wykrztusić. W gardle miałem
jedną wielką gulę. Ten koleś miał w sobie coś takiego, że aż zacząłem lekko
drżeć. Na szczęście Lukas chyba nie był tak zszokowany, albo tak szybko się otrząsnął,
bo zaraz bez najmniejszego skrępowania przedstawił się.
-Lucas Fellton- mężczyzna
uśmiechną się pogardliwie do mojego przyjaciela i spojrzał wprost na mnie. I
znowu po prostu się gapiłem. A on się na mnie patrzył, tym zabójczym
spojrzeniem.
-Yuki weź się w garść- Luca
szturchnął mnie delikatnie bym wreszcie coś powiedział. A ja mimo to ciągle stałem
jak ten kołek. Blondyn patrzył na mnie dalej, aż w końcu uniósł brwi ze
zniecierpliwieniem.
-Pana nazwisko?-
-Y...y...u...ki...
mu...yukimu...r...a- Zielonooki zmarszczył brwi chyba nie rozumiejąc nic z
mojego bełkotu. Szczerze sam bym nie zrozumiał. Ja się jąkam, rozumiecie to.
Jąkam się! Ja! Do cholery!
-On nazywa się Yukimura Satomi- Dzięki
ci boże, że mam tak dobrego przyjaciela.
-No dobrze...przyjaciel ma problemy
z mówieniem mam rozumieć? Nie ważne. Panowie Shirosaka i Satomi. Osławiona
parka naszej szkoły. Cóż to niemal zaszczyt poznać. Pan Pitson opowiadał mi, co
nieco o was i waszych hmmm... zainteresowaniach- Co on nie powie? Tylko, czemu
mam wrażenie, że każde jego słowo wypowiedziane do nas brzmiało jak dobry żart
albo kpina? A może tak właśnie miało być?
-Powiem to prosto i wyraźnie
panowie tak byście zrozumieli. Nie życzę sobie spóźniania się na lekcje,
zrozumiano? Ani przeszkadzania, ani przeżuwania mlaskania czy co tam macie w
zwyczaju jeszcze robić. A teraz proszę zająć swoje miejsca i zamknąć buzie. Mam
nadzieje, że będzie nam się dobrze pracowało-
-Tak jest proszę pana- Luca
jednak miał łeb na karku. Złapał mnie za ramię i szarpnął moje zwłoki w stronę
naszej ławki. Rzecz jasna na samym końcu klasy. Ja jakoś wciąż nie byłem w
stanie normalnie się poruszać.
-No dobrze a więc powtórzę to
jeszcze raz dla naszych spóźnialskich. Mam na imię Mizuki Shin. W tym roku będę
prowadził z wami chemię. A przynajmniej taki mam zamiar. Mam nadzieje że
weźmiecie sobie do serca moje ostrzeżenia
bo nie mam zamiaru ani troche wam popuszczać tylko dlatego że jestem
nowym nauczycielem. Tak więć proszę
być gotowym bo nie znacie dnia ani
godziny kiedy każę wam coś napisać. Mam nadzieję że dobrze się rozumiemy- Bożę
to jest terrorysta. Naprawdę terrorysta.
CO TO JEST? JAKIŚ PIEPRZONY OBÓZ KARNY CZY CO?
Dopiero teraz spojrzałem na resztę
klasy. Wszyscy byli jacyś bladzi i miny mieli jakby siedzieli na stypie. Nawet
Shi, wieczny optymista i żartowniś siedział prosty jak struna gapiąc się w
tablicę. Nikt nawet nie drgnął jakby się bali, że zaraz ktoś wyskoczy na nich.
Totalna masakra czuje się jak w jakimś obozie karnym. Czy ja dobrze trafiłem?
To na pewno moja szkoła? Czy więzienie?
Do końca lekcji siedziałem cicho
jak jeszcze nigdy. Zresztą cała klasa chyba postanowiła przyjąć tą taktykę.
Blondyn do końca lekcji z diabelnie poważną miną tłumaczył nam jak teraz będą
wyglądać nasze lekcje. Szczerze to jakoś sprawdzian i co najmniej 3
niezapowiedziane kartkówki w miesiącu nie napawają mnie optymizmem. Już widzę,
jaka lekcja będzie największą udręką.
Coś czuje, że nie przeżyje tego
roku.
Będzie niebezpiecznie.
Oj tak, to na pewno.
Czuje, że od teraz już nic nie
będzie takie samo.
CDN...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz