Wreszcie dopadła i mnie… nie, nie moja matematyczka, rutyna!
Ta cholerna codzienna rutyna.
Od rozpoczęcia roku minął jakiś miesiąc, a ja dopiero teraz
poczułem to, co nazywają rutyna szkolną. Już nawet nie chciało mi się udawać
przed nauczycielami, że lekcje mnie ciekawią. Wszystko się zmieniało, szarzało.
Naprawdę nie lubiłem jesieni. Ciągle tylko padało i padało. Paskudna pogoda.
Patrząc przez okno chciało mi się tylko spać. I właśnie to
najczęściej robiłem. Nauczyciele zdążyli się już przyzwyczaić do tego, że
traktowałem ławkę, jak swoją prywatna poduszkę.
Powoli zaczynałem zbierać też żniwa mej ciężkiej i
uporczywej pracy, jaką było całkowite ignorowanie nauczycieli. Na moje konto
zdążyło już wpłynąć kilkanaście dość marnych ocen z różnych przedmiotów.
Oczywiście również z chemii.
Mizuki zdążył nam w międzyczasie zrobić kolejną kartkówkę,
na którą oczywiście nie byłem przygotowany i dostałem jedynkę a ostatnio nawet
stwierdził, że zrobimy sprawdzian. Szczerzę nie sądzę, żeby poszedł mi choćby odrobinę
lepiej od poprzednich kartkówek. Jak się domyślacie nie obyło się bez kąśliwej
uwagi na temat tego, że go… ignoruję?
Ja go ignoruję…? Śmieszne. Lekcje z nim to chyba jedyne godziny,
na których przynajmniej wpatruję się w tablicę i przepisuje, conieco z niej.
Powinien być zadowolony prawda? No przynajmniej patrzę na te jego, całe
krzaczki. Inni nauczyciele mieli by się, na co uskarżać, ale on? Wolne żarty.
Na szczęście między lekcjami trwała przerwa, przynajmniej na
chwilę mogę się oderwać od tej nudnej, usypiającej rzeczywistości szkolnej.
Lucas na początku ciągle mnie zagadywał jakimiś bzdetami. Zbywałem go, co
chwilę półsłówkami, więc w końcu przestał zawracać sobie mną głowę. Nie
rozumiem tego jego podniecenia. No bo, przecież już cały miesiąc chodzimy do
tej głupiej budy nawet bez kilku dłuższych dni przerwy. A on co? Tryskał
energią jakby to był conajmniej środek wakacji. Zaczynam się zastanawiać nad
tym czy mój kumpel, aby na pewno nie przedawkował jakichś napojów
energetycznych albo kawy?
Ale jakoś nie mam tyle siły żeby o to zapytać.
Po prostu leżałem sobie rozłożony na ławce. To chyba jedyna rzecz,
jaką byłem w stanie teraz robić.
No tylko mi nie mówcie, że nie znacie tego uczucia.
Coś jak dzień po wielkiej imprezie, gdzie wypiliście
ździebko za dużo, a rano macie w głowie rewolucję. Więc ja mam taki dzień, już
jakiś dobry miesiąc. Sam już nie wiem nawet, jaki dzisiaj dzień. Całe
szczęście, że Luca wysyła mi esemesy, bo pewnie poszedłbym pod szkołę w sobotę
myśląc, że to środa.
-Yuki zaraz mamy matmę z Piters- Bąknął mój kumpel jakoś
niemrawo. Już ja wiem, co mu chodzi po głowie. Obróciłem twarz w jego stronę i
popatrzyłem na niego zaspanymi oczyma. Na prawdę chciało mi się spać.
-Yhhhh seriooo?- Na koniec ziewnąłem okazując moje
zainteresowanie tą starą wiedźmą.
Matma z Piters, no cóż jakoś entuzjazmem nie tryskałem na tę
wiadomość. A to oczywiście dlatego, że nienawidziłem tej wiedzmy. W sumie ze
wzajemnością. To była jedyna nauczycielka, która na każdej lekcji musiała się
mnie czepiać. Ja nie wiem.
Nie pasowało jej wszystko, że leże na ławce, że się
podpieram, że krzywo siedzę, że na nią nie patrzę, jak tłumaczy. No oszaleć
można mówię wam. Pewnego dnia chciałem zrobić temu babsztylowi na złość i
zachowywałem się, jak super grzeczny przykładny uczeń. Ale jej oczywiście to
nie pasowało. Bo przecież ona zaaaawsze musi coś do mnie poburczeć. Tak więc,
wtedy nie mając możliwości czepiania się mojego zachowania, zaczęła czepiać się
mojego ubrania. Że niby noszę bluzę, więc na pewno jestem jednym z kiboli, że
pewnie gdzieś piję z innymi i rozwalam przystanki.
Ja naprawdę boję się pomyśleć, co ta kobieta ma w głowie i
do jakich wniosków może dojść z tymi swoimi dziwacznymi myślami.
Po jakimś dłuższym czasie Lucas znowu się odezwał.
Chyba naprawdę nie potrafił nie mówić niczego dłużej niż 2 sekundy.
Chyba naprawdę nie potrafił nie mówić niczego dłużej niż 2 sekundy.
-Noooo mamy teraz tą pieprzoną logikę, nie chce mi się
słuchać jej pieprzenia od rzeczy- Szczerze popierałem ten pomysł. Lucasa się
przynajmniej nie czepiała, bo miała jakiś kompleks na moim punkcie. Jednak on,
podobnie do mnie nie darzył jej wielką sympatią.
-Jaka znowu logika u niej? Z której strony?- Żachnąłem się
unosząc brew. Jakoś w mojej głowie logika i Piters, to jak dwa słowa o
przeciwnym znaczeniu.
-Noooo…, bo widzisz z tą logiką u Piters to jest tak, jak
masz akwarium to znaczy, że masz też rybki, jak masz rybki to znaczy, że lubisz
zwierzęta, jak lubisz zwierzęta to lubisz też ludzi, jak lubisz ludzi to lubisz
też kobiety, jak lubisz kobiety to nie jesteś gejem. Yuki masz akwarium?- Na
koniec zapytał, próbując pohamować wredny uśmieszek wstępujący mu powoli na
usta. Cholera doskonale wiedział, co odpowiem…
-Nie-
-To według niej jesteś gejem- mój kumpel oczywiście zaczął
się śmiać na cały korytarz, jak porąbany. Wszyscy stojący blisko nas spojrzeli
na Luce, jak na niecałkiem zdrowego psychicznie. A ja próbowałem zgromić go
wzrokiem za ten marny kawał, ale jakoś mi się to nie udawało. Nic sobie nie
robił z mojej obrażonej mimy, po prostu dalej się śmiał, aż mu łzy zaczęły
lecieć i dopiero wtedy się uspokoił.
-Bardzo śmieszne wiesz…a bo ty może masz akwarium?- Spojrzałem
na niego z dziką satysfakcją, bo byłem pewien, że nie ma. Szkoda tylko, że
musiałem się rozczarować.
-A mam- Odpowiedział mi szczerząc się złośliwie.
-Ta ciekawe niby gdzie? Chyba w wannie- No co tu dużo
ukrywać, byłem zły na niego. Mój genialny plan poszedł w łeb. W dodatku nudno
mi było, jak cholera. A z każdą chwilą wszystko irytowało mnie jeszcze
bardziej, co teraz było bezpośrednią zasługa mojego kumpla.
-Wcale nie. Mam kulę ze złotą rybką pamiętasz?- Osz cholera,
zapomniałem o tej durnej rybie z wytrzeszczem. Szczerze to bardziej to coś
przypominało pływające oczy. Mówię wam ta ryba, jeśli można ją w ogóle tak
nazwać miała gały dwa razy większe od swojej głowy. Toż to mutant a nie ryba.
Mruknąłem coś gniewnie w materiał mojej bluzy. Naprawdę
miałem coraz to gorszy humor.
-Yuki no coś ty taki? Całymi dniami śpisz i burczysz coś tam
pod nosem. Mam już dosyć gadania do rozlazłego trupa, wiesz?- W sumie może
trzeba by było wreszcie ruszyć swój zadek i zrobić coś porządnego. Koniec z udawaniem
martwego całymi dniami, co przyznaję wychodzi mi całkiem nieźle.
-Więc, co proponujesz?- Ja jakoś nie miałem żadnych
pomysłów. A skoro on kazał mi się ruszyć to teraz niech wymyśli jak mnie do
tego nakłonić.
-No, nie wiem, ale nie chce mi się siedzieć w szkole- Zamyślił
się na chwilę kombinując pewnie, co moglibyśmy robić. Wyglądał naprawdę zabawnie.
Robiły mu się śmieszne zmarszczki na czole i zaczął wyglądać…inteligentnie?
-Wiem- krzyknął nagle podnosząc palec do góry. Jeszcze tylko
brakowało, żeby nad głową zaświeciła mu się taka śmieszna żaróweczka. No
zupełnie jak przedszkolak.
-Słuchaj Yuki mam genialny pomysł- Od tych słów, zwykle
zaczynają się jego wszystkie pomysły, po których często mamy przerabane.
-No dawaj słucham- Ciekawe, co on tam niby genialnego wymyślił
tym razem.
-Idziemy pograć w kosza- I już? To nad tym tyle myślał? Łeee
to ja myślałem, że to będzie coś fajowego, a tu koszykówka? No, ale z drugiej
strony dawno nie graliśmy. Jeszcze chwila a zapomnę, jak się rzuca do kosza. –No
dalej, pójdziemy na boisko w parku tam nikt nas nie przyłapie na wagarach. Co
ty na to?-
Musicalem się przez chwilę zastanowić. Właściwie park nie
był znowu aż tak bardzo daleko, zaledwie 10 minut drogi. Jedyna rzecz była taka,
że moim nogom i rękom chyba nie bardzo się chwiało gdziekolwiek ruszać.
-Dobra, jak mnie stąd ruszysz to pójdę- Więc mój przyjaciel
bardzo inteligentnie pociągnął mnie za ręce, a że był prawie o głowę większy
ode mnie i o wiele lepiej zbudowany, to ja o mało co, nie wylądowałem na
podłodze. Jak urosnę to go za to zabiję, przysięgam…
Spojrzałem na niego zły.
-Proszę bardzo. Wedle życzenia malutki- I znowu ten jego
śnieżno biały wyszczerz.
-Jeszcze raz powiesz do mnie malutki a ci coś zrobię- Lucas, jak zwykle nic sobie nie robił z mojego,
nader kiepskiego humoru. Po prostu klepnął
mnie jeszcze w plecy by zachęcić mnie do ruszenia się. Była jeszcze przerwa,
więc mogliśmy spokojnie przejść na parter bez jakichś podejrzeń ze strony
nauczycieli. Dopiero, kiedy wyszliśmy ze szkoły rozległ się ten
drażniąco-ogłuszający dźwięk dzwonka. Ale my niczym się nie przejmując
przeszliśmy sobie spokojnie przez schody i przed długą alejkę prowadzącą do
wyjścia poza bramy szkoły. Ledwie przekroczyliśmy tę wielką, stalową bramę z
czasów, jakiejś tam wojny a mnie przypomniało się coś, dość istotnego.
Mój plecak.
Przemknęło mi to przez głowę dopiero, kiedy spojrzałem na
czarną, wytartą torbę Lucasa, którą zawsze nosił na jednym ramieniu. Zostawiłem
swój plecak w szafce, bo nie chciało mi się z nim chodzić po całej szkole. Książek
i tak w nim nie miałem, więc po co mi dodatkowy balast? Zawsze zabierałem go
dopiero wtedy, kiedy wychodziłem ze szkoły. Tym razem, przez ten pomysł wagarów
Lucasa kompletnie wypadło mi to z głowy. Nie mogłem go tam zostawić, miałem tam
kasę, bilety, klucze. Nie było rady musiałem po niego wrócić.
-Co jest mały?- Luca spojrzał na moją nie za ciekawą minę i
wyraźnie się zmartwił.
-Zostawiłem plecak w szafce, wrócę po niego- jęknął coś
zrezygnowany i cmoknął z niezadowoleniem.
-Jak cię ktoś zobaczy, to wtedy będziesz musiał stawić się
na lekcji- Sam doskonale o tym wiedziałem tym bardziej, że reszta uczniów
pewnie zdążyła już wejść do klas. Nie było mowy o ściemnianiu nauczycielom. I
tak każdy mnie znał, więc nawet najlepsza ściema skończyłaby się tym, że doprowadziłby
mnie prosto pod klasę, w której miałem lekcje.
-Wiem, spokojnie, przebiegnę tam i z powrotem szybciuteńko.
Daj mi jakieś 2 minuty- Nie wiem czy próbowałem pocieszyć siebie czy jego. W
rzeczywistości nie było to takie proste. Nasze szafki znajdowały się na
najwyższym piętrze budynku. W dodatku na tym samym piętrze był pokuj nauczycielski.
No cóż, jak już mieć pecha to na całego…
Czym prędzej ruszyłem w stronę drzwi frontowych. W szkole
panowała już istna cisza. Na pierwsze piętro dostałem się bez problemu, nie
było nawet sprzątaczek, które zwykle o tej porze myją podłogi. Powoli zakradłem
się na schody prowadzące na drugie piętro. Wystarczyło przejść zaledwie
kawałeczek, a potem skręcić w prawo, a na samym końcu była moja cudowna
szafeczka, z moją torbą w środku oczywiście. Mimo wszystko serce zabiło mi
jakoś szybciej. Czułem się w takich momentach, jak tajny agent, który ma
wykraść jakieś ważne rządowe informacje. Więc jak na porządnego tajnego agenta
przystało po prostu puściłem się biegiem wzdłuż korytarza.
Na końcu złapałem się lekko ściany by moje ciało samoczynnie
się obróciło. Wszystko było by pięknie, gdyby nie nagła przeszkoda, dosłownie.
W ostatnim momencie dostrzegłem kogoś przed sobą, a i tak nie zdążyłem
wyhamować na czas i z wielkim impetem wpadłem wprost na tę osobę. Zobaczyłem
tylko, jak chmura białych kartek zaczyna fruwać wokół nas i powoli opadać na
ziemię. Szybko zacząłem chwytać te, które były najbliżej mnie i w pośpiechu je
zbierałem. Nawet nie chciałem wiedzieć, na kogo wpadłem to było teraz mało
istotne.
-Przepraszam, ja nie chciałem, przepraszam, bardzo
przepraszam- Powtarzałem tylko, jak mantre nie chcąc spojrzeć na tę osobę.
Widziałem tylko, że ciągle siedziała na ziemi, pewnie jeszcze w szoku.
-Yukimura?- Niemal skamieniałem słysząc ten głos. Tylko mi
nie mówcie, że…
Spojrzałem na mojego chemika, który siedział przede mną na
ziemi z wyraźnym zaskoczeniem i zdziwieniem wymalowanymi na twarzy. Jakieś
dziwne dreszcze przebiegły mi wzdłuż kręgosłupa. Cholera, czemu ze wszystkich
ludzi to musi być akurat on? Jakbym miał mało kłopotów, no naprawdę was.
Przełknąłem dzielnie ślinę i jeszcze szybciej zacząłem zbierać
te przeklęte kartki. Sekundy zmieniały się niemal w wieczność oczekiwania, aż
wreszcie na mnie nakrzyczy. Ręce trzęsły mi się, przez co denerwowałem się
jeszcze bardziej, bo te cholerne kartki, co rusz mi uciekały. Zachowywałem się,
jak w gorączce. Mój nauczyciel natomiast spokojnie przykucnął i również powoli
zaczął zbierać zwoje dokumenty. W końcu widząc chyba, że jestem bardzo
zdenerwowany podjął rozmowę.
-Gdzie ci się tak śpieszy Yukimura, co?-
Zadrżałem na sam dźwięk mojego imienia. Nauczyciele zawsze
się tak do mnie zwracali, nie używali zwyczajowego Yuki, ale w jego ustach moje
imię przybierało jakieś straszliwie poważne i karcące jednocześnie znaczenie.
-Ja… nie, no nigdzie… ja…zapomniałem czegoś- Uśmiechnąłem
się jakoś nerwowo. W sytuacji sam na sam, z tym facetem naprawdę czułem się
niepewnie. Nie panowałem na sobą, nad własnym ciałem, nad słowami. Wszystko we
mnie zaczynało się spinać i trząść.
-Zapomniałeś mówisz, wyglądałeś jakby cię coś goniło. Nie
mogłeś po prostu iść?-
Przełknąłem z trudem ślinę. Naprawdę, wystarczyło słowo tego
faceta, żeby mnie zdyscyplinować. W dodatku, jak na przekór on zawsze był
cholernie spokojny i zawsze miał ten swój zwyczajowy opanowany wyraz twarzy. A
wbrew pozorom to denerwowało mnie chyba najbardziej.
-Mogłem. Przepraszam pana, jeszcze raz- Poczułem się
autentycznie skruszony. Co ten facet ze mną wyrabia? Paranoja jakaś.
-Nic się nie stało, zdarza się, a czy czasem twoje lekcje
się już nie zaczęły?-
W tym momencie spojrzałem na niego, a nasze oczy się
spotkały. Patrzył na mnie tak przeszywająco, zupełnie zbiło mnie to z tropu.
Zacząłem panikować i cały się zaczerwieniłem, jak dziecko przyłapane na
kłamstwie.
-Zaczęły…ja…po prostu…mój plecak…i…-Język mi się plątał. To
chyba pierwszy taki moment, kiedy nie wiem, co powiedzieć. Czułem się tak,
jakby mnie zupełnie przejrzał, a każde kłamstwo pogarszałoby tylko sytuację.
-Plecak? Zapomniałeś plecaka?- Spojrzałem na niego
zaskoczony, jakbym zupełnie nie wiedział, o czym on mówi. Dopiero po chwili
potrząsnąłem głową i bąknąłem niezrozumiałe
-Tak- Podałem mu trzęsącą ręką kartki, które od razu wziął.
Nie wyglądał na złego, raczej na cholernie spokojnego. I to mnie w nim
najbardziej przerażało. Ten jego pieprzony spokój.
-Dobrze w takim razie idź już po ten plecak i nie biegaj tak
po korytarzu- Uśmiechnął się do mnie kpiąco i wyminął mnie. W ostatnim momencie
musnął dłonią jeszcze moje ramie. Zamarłem całkowicie. Chwilę zajęło mi
zrozumienie tego, co się stało. Kiedy mnie dotknął poczułem się, jakby raził
mnie prąd o bardzo wysokim napięciu. Stałem tak chwilę sparaliżowany, po czym
chyba mechanicznie ruszyłem w stronę szafki. Jakimś cudem otworzyłem ją bez
problemu i wyciągnąłem z niej plecak. Przeszedłem przez całą szkole z szeroko
rozwartymi oczami kompletnie nie zwracając uwagi na to, czy ktoś mnie zauważy. Byłem
w zbyt dużym… szoku? Całe ramię paliło mnie gorącem mojego ciała. Nie wiem, co
się działo czułem się jak ogłuszony. Doszedłem do Lucasa kompletnie rozbity z
dziwną miną. Oczywiście ten od razu się zainteresował mną, ale ja nic mu nie
odpowiadałem na kolejne pytania. Bo i co miałem powiedzieć. Sam nie wiem, co
się stało.
To było dziwne…
Czemu ja się tak czuje? Zupełnie, jakbym się nażarł jakiejś
amfy czy innego świństwa…
Chyba nie przyjdę do szkoły przez tydzień. Przysięgam to
robi się coraz dziwniejsze.
I w tym momencie przyrzekam sobie, że przez calutki tydzień
będę unikał tego dziwnego człowieka jak tylko mogę.
Na pewno…
Kim on jest do cholery żeby tak mną pogrywać?
CDN…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz